piątek, 24 września 2010

PATIO / ocena 3.94

Przy okazji relacji z IV Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku wspominaliśmy, że restaurację Toga i Patio wskoczyły na naszą listę „do odwiedzenia w najbliższym czasie”. Dziś przyszła pora na Patio :)


ONA:
Mimo tego, że naleśniki w moim subiektywnym rankingu dań zajmują jedno z ostatnich miejsc, to paradoksalnie Patio specjalizujące się właśnie w tym daniu kusiło mnie od dawna. Słodkie naleśniki i smaczny obiad to dla mnie prawie jak oksymoron, ale słowo galettes wielokrotnie występujące w menu restauracji Patio zmieniało postać rzeczy. Te bretońskie placki z mąki gryczanej można znaleźć tu w kilku wersjach i jestem pewna, że wybór (choć wszystkie - oprócz jednego z kozim serem, miodem i orzechami - są wytrawne) powinien zaspokoić oczekiwania szerokiej rzeszy klientów. Ale od początku…

Sama nie wiedziałam co myśleć o nazwie restauracji. Przywoływała ona skojarzenia ciepłej, leniwej sjesty w cieniu bujnej roślinności, a to już niekoniecznie przywodzi mi na myśl Bretanię (choć i tam wbrew pozorom nietrudno o słońce). Po przekroczeniu progu lokalu wrażenie pewnego stylistyczno - estetycznego chaosu tylko się pogłębiło. Nagle znalazłam się w przestrzeni wypełnionej wszystkimi możliwymi elementami dekoracyjnymi. Od ścian o chropowatej fakturze, ceglanych wstawek, niskich ścianek działowych, niebieskich kolumienek, fontanny w rogu sali, kamiennych posążków, drewnianych stolików po metalowe lampy i kamienne medaliony. W tym wszystkich znajduje się jeszcze miejsce dla całkiem pokaźniej kolekcji kwiatów doniczkowych. Zaskoczenie było tym większe, że z zewnątrz restauracja sprawia wrażenie klasycznej i stonowanej. Widząc takie „opakowanie” w środku spodziewamy się raczej skromnej elegancji. Tak czy inaczej, mimo natłoku gadżetów wnętrze jest dość przyjemne, choć uczciwie przyznaję, że nie jest to zupełnie mój styl. W sali zajęła się nami młoda, sympatyczna, dobrze zorientowana, uczynna i miła Pani kelnerka. Wybaczcie ten natłok superlatywów, ale zgodnie stwierdziliśmy, że już dawno nie byliśmy tak miło obsługiwani. Obyło się bez przesadnych uprzejmości. Obsłużeni zostaliśmy dyskretnie i profesjonalnie. Gdybym miała się jednak do czegoś przyczepić, to wolałabym mieć Panią kelnerkę nieco częściej w zasięgu mojego wzroku. Dzięki sugestii obsługi na początek zdecydowaliśmy się na szklaneczkę cydru (swoją drogą cydru dodaje się też do ciasta na galettes). I choć myślałam, że będzie to prawdziwy, bretoński jabłecznik, okazało się, że pić będziemy jego polską odmianę z Majątku Sławno (w lokalu można kupić na wynos butelkę tego specjału w cenie 34 zł) . Na przystawkę wzięłam krewetki na sałacie na sposób królewski, a na danie główne galettes z ratatują. Przystawka była dość smaczna, same krewetki nie były może porywające (mrożonka), ale chrupiącą, świeżą sałatę, której smak podkręcony został kilkoma kroplami tabasco oceniam na plus. Dalej długo wyczekiwane galettes. I tu przyznaję, że spotkało mnie lekkie rozczarowanie. Ciasto było smaczne, niestety zbyt mocno rozmiękczone sporą ilością sosu pomidorowego (z puszki), który nie był tutaj najmocniejszym elementem. Najmocniejszym elementem nie był również ser, który pokrył ciasto gumowatą warstwą. Całość była do zjedzenia. Była też niezwykle sycąca i koniec końców tania (13 zł), ale zupełnie mnie nie zachwyciła. Początkowo kusiły mnie też crepes Suzette (kolejny klasyk kuchni francuskiej - najprościej mówiąc naleśniki z sosem pomarańczowym), ale dwa naleśniki jednego dnia, byłyby dla mnie motywem nie do przejścia. Dlatego zdecydowaliśmy się na czekoladowy suflet. I to był właśnie strzał w 10. Deser był pyszny. Intensywnie czekoladowy, z płynnym środkiem, sosem malinowym i gałką smacznych lodów waniliowych (to głównie on podciąga moją ocenę jedzenia z 3+ na 4-).

Najchętniej widziałabym Patio, jako wyspecjalizowaną w galettes (z sezonowymi dodatkami) bretońską przystań (bo czy naprawdę tak trudno użyć świeżych pomidorów, w sezonie kiedy pomidor w końcu smakuje jak pomidor?). Pewnie jest to życzenie raczej z tych trudnych do spełnienia, bo karta zawierająca dania dla każdego (od przysłowiowego schabowego po krewetki) dostosowana jest do wymagań rynku. Szkoda, że knajpka nie ma wyraźniej określonego charakteru i w mojej pamięci pozostanie nieco „bezpłciowa”, pewnie jednak takie są reguły gry. Rozumiem też, że Patio nie ma pretensji do bycia wykwintną, ani szczególnie oryginalną restauracją. Ma być miejscem gdzie można wpaść prosto z ulicy, bez dłuższego planowania i rezerwacji stolika z białym obrusem. A co do samych galettes, to jestem bardzo ciekawa Waszej opinii, gdyż bretońskiego oryginału nie miałam okazji spróbować i nie mam pewności, czy rozczarowanie „galetami” to kwestia moich osobistych preferencji smakowych, czy kwestia przeniesienia specjału na polski grunt.

Jedzenie: 4-
Obsługa: 5-
Wystrój: 3
Jakość do ceny: 4


ON:
To, że zawitałem do restauracji Patio jest wyłączną zasługą Ani i jej wytrwałości. Ilekroć bowiem zdarzyło nam się spacerować ulicą Wroniecką, to właśnie ona napominała, że bardzo ciekawią ją galettes i chciałaby kiedyś wypróbować je w Patio. Jako, że nie ja w tym związku jestem frankofilem, to każdorazowo prosiłem o szybkie przypomnienie mi, co to właściwie są te galettes?. Gdy dowiadywałem się, że są to naleśniki z mąki gryczanej podawane na słono, robiłem wielkie oczy i przyspieszałem kroku, aby tylko oddalić się z miejsca zdarzenia. Ania wytrwale jednak wskazywała mi galettes, a to w programie Pascala Brodnickiego, a to na IV Ogólnopolskim Festiwalu Dobrego Smaku. Prawda jest jednak taka, że ani magia telewizji, ani festiwalowa aura nie przekonały mnie do zestawu słów "mąka gryczana" i "na słono". Do odwiedzin w Patio przekonała mnie za to wytrwałość Ani, chęć sprawienia jej kulinarnej przyjemności oraz to, że oprócz galettes i crêpes można tam zjeść klasyki w postaci filetu z kurczaka oraz polędwiczek wieprzowych. Słowa Ani brzmiały mniej więcej tak - "Ty zjesz sobie coś normalnego, ja spróbuję galettes i będzie fajnie" :)

Choć dawniej fasada Patio miała więcej uroku, to ciesząc się remontem podupadłych kamienic starego miasta, zupełnie pominę ten aspekt. W środku mamy za to wnętrze o dość ciekawym rozkładzie pomieszczeń - po prawej salka z fontanną i otwartym barem, z której roztacza się widok na ulice - po lewej zaciszny i zabudowany zakątek - a na wprost od wejścia największa, podłużna sala. Wystrój to z kolei mieszanka przytulnego stylu kawiarnianego z chłodem, który bije od ułożonych na podłodze kafli, białych ścian i niebieskich kolumn. Przyznam przy tym, że dość niekomfortowy miałem w Patio początek, bowiem dwa drewniane stoły zostały tak blisko siebie ustawione, że nie byłem w stanie zasiąść. Byłoby to chyba zresztą niemożliwe, gdyby nie uprzejmość Ani, która przesunęła się maksymalnie do ściany oraz gości siedzących za nami, którzy także dosunęli swoje krzesła, abym ja z kolei mógł odsunąć wystarczająco swoje. Zasiadłem i wybrałem z menu francuską zupę cebulową oraz (i tu niespodzianka) galettes Normandie. W kwestii doboru napoju zdałem się na polecenie bardzo miłej i uczynnej Pani kelnerki, która zarekomendowała nam cydr (którego jeszcze nie ma karcie, ale wkrótce będzie). Sam byłem lekko zaskoczony swoją decyzją co do dania głównego, ale tak jakoś w ciągu kilku sekund zdecydowałem pod wpływem chwili, że skoro to właśnie jest specjał lokalu, to lepiej żebym wiedział o czym mówię i piszę, niż tylko opierał się na wcześniejszych uprzedzeniach.

Dość szybko na stole pojawiło się czekadełko w postaci dwóch miseczek z tapenadą oraz towarzyszącymi jej czterema grzankami. I choć sama tapenada była ciut za słona, a jej porcja była nie do przejedzenia w kontekście dwóch grzanek na głowę, to i tak stanowiła miły akcent w oczekiwaniu na właściwy posiłek. Rozczarowała mnie jednak zupa. Spodziewałem się bowiem, że skoro jestem w lokalu o francuskich aspiracjach, a w karcie mam tylko dwie zupy, to specjalizacja jest na takim poziomie, że będzie to kulinarny majstersztyk. Początkowo wszystko na to wskazywało, bowiem kolor i zapach przypominał mi zupę cebulową, przyrządzaną przez Anię, którą tak bardzo sobie cenię. Niestety na kolorze i zapachu się skończyło, bowiem rozwodniony smak, za duża garść przypraw i parzące, a jednocześnie blade grzanki odbiegały od ideału, a wręcz stanowiły najsłabsze wcielenie zupy cebulowej, jakie w Poznaniu próbowałem. Nie była przy tym niesmaczna. Była jednak bez wyrazu, co też jest grzechem. Nadeszła jednak chwila galettes normandzkiego, czyli naleśnika z mąki gryczanej z dodatkiem sera, łososia w sosie pomidorowym, szpinaku oraz marchewki. Po pierwszym kęsie, pomyślałem - dobre! Po dziesiątym kęsie, pomyślałem - już spróbowałem i fajnie, ale nie mógłbym jeść tego codziennie! Po dwudziestym kęsie nie miałem już siły myśleć, bowiem nikt by się nie spodziewał jakie sycące jest to danie! Ledwo dałem radę, ale nie żałuję. Nie jest to może do końca moja bajka, ale też wcześniejsze uprzedzenia były zdecydowanie na wyrost. A jakby jeszcze popracować nad sosem pomidorowym, dołożyć trochę więcej łososia i zastąpić mrożone warzywa tymi świeżymi, to kto wie, jakie tłumy mogłoby Patio przyciągnąć. Tak, czy inaczej, byliśmy bardzo najedzeni, a na deser (jeden na dwóch) skusiliśmy się po kilkuminutowej przerwie i tylko dlatego, aby nie oceniać Patio po dwóch daniach, tylko dać jeszcze szansę wykazać się w trzecim. Pani kelnerka uczciwie zastrzegła, że na suflet poczekamy kwadrans ze względu na specyfikę jego przygotowania, jednak w kontekście naszych napełnionych żołądków, przyjęliśmy tę informację z prawdziwą ulgą ;) A co to był za suflet! Bynajmniej nie żaden wymyślny, ale w swojej prostocie i tak ocierał się o czekoladowe mistrzostwo smaku w otoczce sosu malinowego, owoców, gałki lodów waniliowych oraz bitej śmietany! Delikatny, pyszny i warto pokusić się o niego nawet przy pełnym żołądku! Ostatecznie jednak wyszło dość nierówno, a ja przyznaję 3- za zupę cebulową, 4- za galettes oraz 5+ za suflet czekoladowy.

Gdy przed publikacją recenzji przeglądałem fora tematyczne w poszukiwaniu Waszych spostrzeżeń na temat lokalu, natknąłem się na odpowiedź restauratorów z końca lipca tego roku, pod którą podpisali się "Nowi właściciele Patio". W odpowiedzi tej złożyli też obietnice, że w niedalekiej przyszłości dużo się zmieni na lepsze. Minęły trzy miesiące od ich deklaracji i pewne aspekty, które wydobywam z meandrów pamięci (a może tylko podświadomości?) - jak remont fasady, odświeżona strona internetowa, bardziej agresywna promocja oraz nowy skład osobowy - wskazywałyby, że jesteśmy w samym środku tych zmian. Zapowiedź Pani kelnerki o przygotowywanym właśnie nowym menu uświadomiła mi jednak, że największe zmiany dopiero przed nami. Ciekaw ich jestem i z pewnością będę je śledził :)

Jedzenie: 4-
Obsługa: 5-
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4


KOSZTORYS:
Krewetki na sposób królewski w białym winie - 24 zł.
Francuska cebulowa - 8 zł.
Galettes Ratatouille (ser, ratatuja) - 13 zł.
Galettes Normandie (ser, łosoś w sosie pomidorowym, szpinak, marchewka) - 22 zł.
Suflet czekoladowy z sosem malinowym - 16 zł.
Cydr 0,15 x 2 - 16 zł.
Suma: 99 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.94

ADRES: Poznań, ul. Wroniecka 18
INTERNET: www.restauracja-patio.pl

Bookmark and Share

piątek, 17 września 2010

SUSHI 77 / ocena 3.88

W lipcu pewna miła para zaprosiła nas na rocznicową kolację do Sushi 77. Za ich zgodą pozwoliliśmy sobie zakłócić nieco spokojną atmosferę panującą przy stole i wykonać kilka zdjęć. Tak się jednak złożyło, że temat sushi był wówczas dość mocno eksploatowany na blogu i publikację recenzji postanowiliśmy przesunąć na wrzesień. Niestety czas oraz minione, pełne wrażeń wakacje nieco zatarły nam w pamięci szczegóły tej wizyty. Ogólny obraz wizyty jednak pozostał i dziś chcemy się nim w kilku słowach podzielić.


ONA:
Sushi 77 to kolejne lokal serwujący japońskie specjały w centrum Poznania. Pewnie nie wyróżniałby się dla mnie niczym specjalnym, gdyby nie fakt, że to tu zjadłam pierwsze „poznańskie” sushi i wypiłam pierwszą „poznańską” zupę miso. Do wyboru miałam Sakanę i 77, jednak nie znając wówczas ani jednego, ani drugiego, znając natomiast moje karkołomne próby okiełznania japońskich pałeczek, zawsze wybierałam restaurację ze stolikami. Po czasie porzuciłam oczywiście swoje asekuranctwo i rozpoczęłam niestrudzoną wędrówkę po innych poznańskich sushi barach, znajdując po drodze swoich faworytów i antyfaworytów, żeby do sushi 77 powracać a propos spotkań ze wspomnianą we wstępie parą, która ten lokal uznała za swoją ulubioną restaurację japońską.

Z ulicy wchodzi się do jasnej, podłużnej sali zakończonej częściowo otwarta kuchnią. Żółte ściany, wykończenia z jasnego drewna, delikatne motywy japońskie i jedna wyrazista, okrągła dekoracja z mlecznej płyty podświetlanej delikatnym światłem oraz drewniana podłoga i ruchome, drewniane przepierzenia oddzielające stoliki - to wszystko tworzy pewną stonowaną i schludną całość, nie tracąc przy tym przyjemnego ciepła. Z pewnością nie jest to wnętrze, które można określić jako „trendy” (wybaczcie to wstrętne słowo), dzięki temu jednak czujemy się w nim swobodnie, żeby nie powiedzieć swojsko. Dodam, iż na dole jest jeszcze druga nieco zimna sala, z tego co jednak zauważyłam jest ona wykorzystywana przede wszystkim w przypadku wizyty większej grupy gości.

Z racji kilkuosobowego towarzystwa, z menu wybraliśmy wielki zestaw sushi, starając się w miarę możliwości urozmaicić składniki i rodzaje serwowanych specjałów. Do tego białe wino dla pań, japońskie piwa dla panów i zielona herbata na lepsze trawienie. Sposób podania był przeciętny i nie zachwycał jak na to, że zamówienie złożyliśmy telefonicznie, na kilka godzin przed wizytą w restauracji. Oczywiście wszystko było uporządkowane i na miejscu, jednak przyznam szczerze, że liczyłam na bardziej wyszukaną formę. Samo sushi w smaku było poprawne i w żadnym wypadku nie wyróżniało się ani na plus, ani na minus względem swoich konkurentów. Być może wolałabym nieco większą porcję ryby w makach z grillowanym łososiem, kosztem ryżu (który zasadniczo zwiększał objętość każdego krążka), gdyż tak duże kawałki są nieco kłopotliwe w trakcie konsumpcji. Lekkie, włoskie białe wino (Trebbiano d’Abruzzo) i zielona herbata były miłym dopełnieniem tego posiłku. Po sushi większość zdecydowała się na deser (smażone w cieście ananasy). Ja tym razem odpuściłam, gdyż ananas jest jedną z kilku kulinarnych rzeczy na widok której odechciewa mi się jeść (a smażony w cieście ananas to już brzmi dla mnie jak wyrok). Niestety do wyboru (akurat wtedy) nie było żadnego innego deseru (w trakcie zamawiania sushi dowiedzieliśmy się również, że brakuje jednego ze składników - ośmiornicy zdaję się). Obsługa była sprawna i bardzo miła. Jedynym mniej przyjemnym akcentem był fakt, że od czterech osób wzwyż do rachunku doliczany jest 10% napiwek. Żeby jednak oddać miejscu sprawiedliwość, trzeba przyznać że zostaliśmy o tym poinformowani co najmniej dwukrotnie, w trakcie rezerwacji stolika. Nie zmienia to jednak faktu, że nie pochwalam takich praktyk. Cztery osoby przychodzące na kolację, to obok pary restauracyjny standard. Wolałabym gdyby obowiązek napiwku obejmował wszystkich bez wyjątku, lub był naliczany wyłącznie w przypadku dużych kilkunastoosobowych grup, które wymagają opieki dodatkowej osoby z obsługi.

Podsumowując sushi 77 nie rozczarowało mnie, jest jednak kolejnym sushi barem, który być może nie jest dla mnie nr 1, ale który od czasu do czasu mogę z przyjemnością odwiedzić.

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 4
Jakość do ceny: 4-


ON:
Tym razem, jubilaci nie tylko zaprosili nas do stołu, ale poprosili również, abyśmy to my złożyli zamówienie na sushi (że niby lepiej się na tym znamy i takie tam uprzejmości). Studiując ulotkę z menu, po którą wpadliśmy wcześniej do lokalu (oferta w internecie jest nie do końca aktualna) szybko odpuściliśmy zestawy, które wydawałyby się naturalną koleją rzeczy przy takiej okazji. Jak dla mnie upust na zestawach jest zbyt skromny, abyśmy świadomie godzili się na tyle jednoskładnikowych maki oraz najuboższych wersji nigiri. Tyczy się to zresztą nie tylko Sushi 77, ale także i innych znanych mi sushi barów, które chyba odkryły dość szybkie i łatwe źródło zysków przy okazji wizyt mniej wybrednych klientów. Jasne, że w zestawie sushi set premium party mamy 52 kawałki w cenie 169 zł, a osobno wyszłoby to 206 zł, ale osobiście chciałbym spróbować coś więcej i żal mi wydawać pieniądze (nawet nie swoje i nawet po przecenie) na maki z ogórkiem, czy nigiri z omletem. Idąc tym tropem zamawialiśmy potrawy ciut ciekawsze, aczkolwiek na tyle klasyczne, aby wszyscy przy stole byli zadowoleni.

Wnętrze 77 to dla mnie mała zagadka. Moim zdaniem nie za bardzo bowiem warunki lokalowe nadają się akurat na sushi bar. Na poziomie ulicy mamy wąską, długą, jasną salę na 8 stolików. Fajny patent, to dwie drewniane przegródki z zasuwanymi roletami. Dzięki temu choć część gości może poczuć bardziej intymną atmosferę, nawet w przypadku panującego w lokalu tłoku. Mniej podoba mi się natomiast to, że sushi przyrządzane jest nie na moich oczach, a w niedostępnej kuchni na zapleczu. Zupełna zagadką, a zarazem nieporozumieniem jest zaciemniona, pozbawiona jakichkolwiek japońskich akcentów i chyba tymczasowo wyłączona z użytku sala w piwnicy, którą zwiedziłem na dziko przy okazji zejścia do toalety. Nie rozwiązujmy jednak zagadek, tylko pozostańmy w jasnej sali za przegródką i cieszmy się doborowym towarzystwem :)

Podana mi na wstępie zupa misoshiru była, jak najbardziej poprawna i nie odbiegała od poznańskich standardów w tej kwestii. Dziwić może jedynie dość spory przeskok cenowy (aż o 100% z 7 do 14 złotych) między misoshiru, a misoshiru z łososiem. Główna ucztą było jednak 11 kompozycji sushi w 88 kawałkach. Podobnie jak w przypadku zupy, narzekać na smak bynajmniej nie mogę. Lubię bardzo sushi i zawsze zjem je z apetytem, jeżeli tylko nie zostanie spartaczone. Nie mogę jednak orzec, że wyróżnia się ono smakiem na tle poznańskiej konkurencji. Przypomnę jedynie swoje mgliste skojarzenie, że sushi to przypomina bardziej to serwowane w Matii, Goko i Kuro by Panamo, niż to podawane w Sakanie oraz Violet Sushi & Yakitori. Dopowiem też, że w przypadku 77 - im bardziej bogaty kawałek, tym bardziej mi smakował, a im uboższa jego wersja, tym trudniej było go docenić. W innych sushi barach potrafię przykładowo rozkoszować się smakiem zwykłego nigiri z łososiem, a w 77 potrzebuję do tego california roll z węgorzem. W kwestii deseru, każdy lokal  (jest to sieć notowana na warszawskiej giełdzie) posiada własny specjał, a w Poznaniu jest nim ananas smażony w tenpurze. Brzmi zachęcająco, jednak ja delikatnie odradzam wszystkim tym, którzy tak jak ja, nie lubią ciężkich deserów. Brzmi i wygląda jak ananas, ale konia z rzędem temu, kto nie poczuję smaku opitego tłuszczem pączka ;) Ostatecznie przyznaję 4 za zupę, 4 z delikatnym plusikiem za sushi oraz 3 za deser.

Sushi 77, to już szósty oceniony przez nas sushi bar i szczerze powiem, że gdybym miał z nich wybierać, to nie znalazłby się w pierwszej czwórce. Uczciwie jednak przyznam, że towarzysząca nam para jubilatów uznaje ten przybytek za najlepszy w Poznaniu, a wiem, że byli co najmniej w trzech. Być może to kwestia tego, że wolą usiąść przy stolę, a ja lubię gdy sushi przygotowywane jest na moich oczach? Może też kwestia odmiennych oczekiwań wobec smaku tej potrawy? Sam nie wiem, ale obiecuję, że jak już się dowiem, to podzielę się tym z Wami :)

Jedzenie: 4
Obsługa: 4
Wystrój: 3+
Jakość do ceny: 4-


POST SCRIPTUM:
W lutym odwiedziliśmy ponownie Sushi 77 (już bez aparatu), korzystając przy tym z promocji "All you can eat!" za 49 złotych od osoby. Oferta okazała się nadzwyczaj ciekawa i z pewnością wrócimy na nią wkrótce z aparatem, aby szczegółowo zrelacjonować Wam jej założenia :)

KOSZTORYS DLA 5 OSÓB:
Zupa misoshiru x 4 - 28 zł.
4 szt. nigiri sake - 22 zł.
2 szt. nigiri maguro - 15 zł.
2 szt. nigiri ebi - 13 zł.
2 szt. nigiri ikura - 17 zł.
18 szt. philadelphia futomaki - 51 zł.
12 szt. grill futomaki - 38 zł.
12 szt. ebi futomaki - 38 zł.
12 szt. unagi futomaki - 38 zł.
8 szt. california roll z awokado - 50 zł.
8 szt. california roll z łososiem - 54 zł.
8 szt. california roll z węgorzem - 58 zł.
Ananas tenpura  x 2 - 22 zł.
Piwo Kirin 0,33 x 2 - 20 zł.
Karafka wina Trebbiano di Abruzzo 0,25 x 2 - 30 zł.
Dzbanek herbaty zielonej - 7 zł.
Sok pomarańczowy - 5 zł.
Serwis - 50,6 zł.
Suma: 556,6 zł.

KOSZTORYS DLA 2 OSÓB:
Zupa misoshiru - 7 zł.
2 szt. nigiri sake - 11 zł.
2 szt. nigiri ikura - 17 zł.
6 philadelphia futomaki - 17 zł.
6 szt. grill futomaki - 19 zł.
6 szt. unagi futomaki - 19 zł.
4 szt. california roll z łososiem - 28 zł.
4 szt. california roll z węgorzem - 29 zł.
Ananas tenpura - 11 zł.
Piwo Kirin 0,33 - 10 zł.
Karafka wina Trebbiano di Abruzzo 0,25 - 15 zł.
Suma: 183 zł.

PS Dla dwójki z nieobecnych zamówiliśmy (na wynos) zestaw 18 szt. futomaki w cenie 51 zł.

ŚREDNIA NASZYCH OCEN: 3.88

ADRES: Poznań, ul. Woźna 10
INTERNET: www.sushi77.com

Bookmark and Share

poniedziałek, 13 września 2010

Rozstrzygnięcie meksykańskiego konkursu Zjeść Poznań i pubu SOMEPLACE ELSE

Kiedy wróciliśmy z wakacji, niemal od razu sprawdziliśmy nadesłane na konkurs zgłoszenia. Szczerze mówiąc nie było ich wiele, dlatego pozwoliliśmy sobie na małe facebookowe przypomnienie i sugestię co do odnalezienia motywów meksykańskich w domowych warunkach. Przyznajemy, że naprawdę zaskoczyliście nas kreatywnością. Otrzymaliśmy kilka świetnych zdjęć prosto z dalekich wakacji, ale summa summarum wyróżniliśmy te, które w najbardziej twórczy, a zarazem estetyczny sposób spróbowały sprostać zadaniu. Nie obyło się oczywiście bez zaciętych dyskusji, ale ostatecznie udało nam się osiągnąć porozumienie (oddzielnie wytypowaliśmy po pięć najlepszych naszym zdaniem fotografii, a następnie każdy przyznał od 1 do 5 punktów swoim faworytom). Jakoś tak wyszło, że zwycięskimi pracami okazały się te, wykorzystujące motywy kulinarne. Cóż, może to działania podświadomości, ale w końcu nie prowadzimy bloga motoryzacyjnego ;) Chcąc jednak docenić wysiłek każdego z Uczestników konkursu (wkrótce stworzymy i opublikujemy kolaż z pozostałych prac), wraz z pubem SomePlace Else przygotowaliśmy wspólne spotkanie, o którego terminie poinformujemy Was via e-mail. Przede wszystkim gratulujemy jednak trzem Zwycięzcom, których wyróżnione fotografie zamieściliśmy poniżej. Ponadto, do jutrzejszego południa trwa zabawa dla naszych znajomych na Facebooku, w której można wygrać jeszcze jedno zaproszenie do pubu SomePlace Else - tym razem o wartości 50 zł.

I wyróżnienie - zaproszenie o wartości 150 zł - Dudek (fot. nr 1)
II wyróżnienie - zaproszenie o wartości 100 zł - Matka_Wariatka (fot. nr 2)
III wyróżnienie - zaproszenie o wartości 75 zł - Szpinat (fot. nr 3)



A tutaj obiecany kolaż :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...